wtorek, 11 sierpnia 2015

"Z dala od zgiełku", czyli jak zmarnowałam 16 złotych na bilet...

Zazwyczaj, gdy idę do kina, to rozważnie wybieram film. Szukam. Szperam. A tym razem miałam do wyboru dwie pozycje.  Horror odpadł od razu. Szczerze? Nienawidzę horrorów. Oglądałam jeden, kiedyś, bardzo dawno. Z kuzynką. Nie spałam przez następne trzy noce i wyglądałam gorzej niż te upiory w filmie, czy co to tam było. Wybór więc padł na "Z dala od zgiełku". Recenzje były dobre. Wszystko grało. Poszłam. 

Nawet plakat może być odstraszający. Ona patrzy mu w oczy. On jej też. Nudny jak cały film.

Dlaczego skrobię ten wpis? By Was ostrzec. Wydacie niepotrzebnie pieniądze. Naprawdę. Będziecie siedzieć i czekać, aż to diabelstwo się w końcu skończy.

Przedstawię Wam minusy. Po pierwsze - ONA JEST TYPOWĄ KOBIETĄ.
Po drugie - ONI (jej faceci) CHCĄ JĄ PRZEKUPIĆ GĘSIAMI, KOZAMI I KROWAMI.
Po trzecie - kończy się szczęśliwie.
Komedia romantyczna? Coś w tym rodzaju. Tylko nieudolna. Bardzo nieudolna.
Ha! Udowodnię im, że wejdę do tej cuchnącej wody! 
 Czy film ma jakieś plusy? Jakieś tam ma. Film ratuję Matthias Schoenaerts, który wciela się w Gabriela - jednego z jej  kochanków. Oprócz tego, że jest nieziemsko przystojny, to naprawdę super gra. Udaję tego pokrzywdzonego przez los naprawdę dobrze.

Oto on.

I to chyba jedyny plus. Może jeszcze zdjęcia, które były naprawdę malownicze, a także to, że cały film jest osadzony w XIX wieku.

Ocena? Słaba. Po prostu.

~Paula

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz