sobota, 28 listopada 2015

Recenzja spektaklu "My, dzieci z dworca Zoo".


Teatralny hit europejskich scen od lat 90. minionego stulecia do dziś.

„My, dzieci z dworca Zoo” – wstrząsająca książka dokumentalna, która stała się bestsellerem w Niemczech Zachodnich (1978r.). W 1981 Uli Edel nakręcił na jej podstawie film o tym samym tytule.

Największą siłą tego przedstawienia jest odwołanie do losów i zdarzeń autentycznej osoby. Scenariusz napisało właściwie samo życie.

brak akceptacji – zagubienie – narkotyki

tak to działa…

 Taki wstęp, który bardzo zachęca do kupienia biletu znajdziecie na stronie Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu (tak zachęca, że wybraliśmy się całą klasą na ten właśnie spektakl). Teatr gościnnie wystąpił w Gdańsku w Sali teatralnej NOT.


Zachęca niesłusznie. Bardzo niesłusznie. 
Właściwie mało jest aspektów, które ja i moi koledzy z klasy odebrali pozytywnie. Postaram się mimo wszystko je wymienić. Należy przede wszystkim do nich wyśmienita gra aktorska Marty Masłowskiej. Zwróciliśmy uwagę na jej bardzo dobrą dykcję, "wtapianie" się w przeżycia bohaterki, granie całym ciałem, oddziaływanie na emocje odbiorców. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o innych członkach obsady, czyli przede wszystkim o Beacie Przewłockiej. Miałam wrażenie, że ta pani jest niepotrzebnym puzzlem. Rozumiem - scenariusz (tutaj też się wypowiem) - ale wrzucenie jej do roli matki, a później zamiany ról na DJ, czy sprzątaczkę było bezcelowe. Wielu z nas pogubiło się w rytmie. A Pani stała, bądź siedziała i na tym opierało się jej jestestwo. Cóż, rola drzewa - porównywalne.

Zdjęcia z spektaklu
Ale miało być o scenariuszu. I tu robi się ciekawie. Realizatorzy uznali (tak podejrzewam), że wszyscy, którzy zagoszczą na widowni będą smarkatymi szczeniakami. Naprawdę. Zostaliśmy potraktowani jak gimbaza, która rozkleja się na scenie wyznawania miłości w "M jak Miłość". Pozdrawiam koleżankę, która ogląda serial dla "odmóżdzenia". Ciągnąc ten wątek - gimbaza była, dobrze się bawiła. Efekt taki, że zamiast przemyśleń, refleksji i tezy "narkotyki są złe", to był śmiech i "a może to byłoby fajne". 

A tak serio. Banan po omówieniu kwestii seksu ze starszymi panami. Potraktowanie wszystkiego tak powierzchownie, że aż boli. Opieranie się tylko na kwestii narkotyków.  Scenariusz wyglądał w sumie tak : NARKOTYKI - dzieci będą podniecone, młodzież także, pozamiatane. Trudno doszukać się przekazu. Trudno doszukać się czegokolwiek. 

I jeszcze o jednej scenie. Początkowej. Na sali przeważały grupy z podstawówek, gimnazjum i liceum. I nie, że mam coś przeciwko scenom erotycznym (jak co niektórzy, media ofc) w teatrze, ale mając świadomość, że spektakl jest skierowany do młodszych i dojrzewających widzów nie powinny takowe się znaleźć. Szczególnie początkowa, która była pozbawiona symbolicznych treści (jak np. banan), ale aktorzy wzajemnie się TRZEBA TO NAPISAĆ obmacywali. Nie zgadzam się na to.

O czym był ten spektakl? Tak, o narkotykach. Powierzchowne przekształcenie wyśmienitej książki i filmu na rzecz całkowitego bagna. 

~Paulina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz