Macie jeszcze wolne? Albo po prostu chcecie gdzieś wyskoczyć? Może do kina? Polecę Wam coś naprawdę wartego uwagi!
Plakat pochodzi ze strony kinoactive.pl |
Na filmie byłam z moim chłopakiem. Wybór padł na ten tytuł spośród dwóch, ale stwierdziliśmy, że komedia będzie lżejsza od "Czerwonego Kapitana". Było jakieś przeczucie, że film będzie dobry - w końcu to Meryl Streep! Laureatka Oscara i moja wybawczyni na maturze ustnej z polskiego. Wydaje się, że należało obejrzeć, choćby w podziękowaniu. Ale film od pierwszych minut dawał dowody na to, że to była bardzo dobra decyzja.
Po pierwsze - klimat lat 40. jest niesamowicie oddany. Scenografia, kostiumy, makijaż, miejskie plenery. Florence Foster Jenkins (Meryl Streep) ze swoimi dziwacznie narysowanymi brwiami, ale jakże oddającymi czasy! I moment, w którym orientujesz się, że jej męża gra Hugh Grant i na myśl Ci przychodzi: "Ale on się postarzał..." i dopiero po jakimś czasie zdajesz sobie sprawę, że to charakteryzacja.
Zdjęcie pochodzi z cojestgrane24.wyborcza.pl |
Po drugie - historia. Opowieść przejmująca, a jednocześnie zabawna. Znaleziono złoty środek między komizmem postaci a ich problemami i trudami, jakie ich spotykają i w których są prawdziwi. I chyba przede wszystkich oparta na faktach, na życiu prawdziwej Florence Foster Jenkins, która mimo swojej w pewnym sensie "śmieszności", nie jest przerysowana. Żadna z postaci nie jest jednoznaczna, zła albo dobra. Zwyczajnie z krwi i kości.
Po trzecie - nie macie pojęcia, jak potoczy się historia. Fabuła zaskakuje. Zupełnie nie spodziewałam się wielu spraw, wątków, istotnych szczegółów. To opowieść o miłości, ani trochę idealnej i jednoznacznej. I nie tylko postać Florence jest tu niezwykła, ale i jej mąż grany przez Granta.
W skrócie - bardzo polecam "Boską Florence" z boskimi Meryl i Hugh. W ten film włożono ogrom solidnej pracy i powstało coś pięknego. Marzy mi się tak dobra i niejednoznaczna komedia w naszym ogródku!
Po trzecie - nie macie pojęcia, jak potoczy się historia. Fabuła zaskakuje. Zupełnie nie spodziewałam się wielu spraw, wątków, istotnych szczegółów. To opowieść o miłości, ani trochę idealnej i jednoznacznej. I nie tylko postać Florence jest tu niezwykła, ale i jej mąż grany przez Granta.
W skrócie - bardzo polecam "Boską Florence" z boskimi Meryl i Hugh. W ten film włożono ogrom solidnej pracy i powstało coś pięknego. Marzy mi się tak dobra i niejednoznaczna komedia w naszym ogródku!
ZWIASTUN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz