środa, 6 lipca 2016

Niezwykli zwykli ludzie

Temat II wojny światowej jest bardzo popularny (sądzę, że słowo "oklepany" jest nadużyciem). W ostatnim czasie powstawały filmy, seriale, książki. Od zakończenia wojny minęło już 71 lat, jednak w naszej świadomości to sprawa nadal świeża, a już niewątpliwie dla tych, którzy tę wojnę przeżyli...

Myślicie, że wiecie już o tym wszystko. Że nic nowego powiedzieć nie można. Ja też myślałam, że już powiedziano, co potrzeba. To smutne,przykre i traumatyczne, ale już było. Ale wiem też, w jakim byłam błędzie.
Poświęćmy chwilę dla tych ludzi, którzy przeżyli ten piekielny czas i zdecydowali się (po namowach) opowiedzieć o tym, co przeszli.

Plakat promujący premierę książki "Czas próby i nadziei". Pochodzi ze strony internetowej Muzeum Ziemi Kościerskiej im. Jerzego Knyby.






Niezwykli zwykli ludzie



Skąd licealiści w tym wszystkim?
Komuś zrodził się w głowie piękny pomysł na publikację. Coraz mniej jest ludzi, którzy pamiętają wojnę i inicjatorzy postanowili czerpać, póki mamy jeszcze czas. Nie wiem, jak wyglądał początkowy etap rozmów i kto dokładnie pomyślał o nas  (11 uczniów), ale jestem pewna, że to było bardzo dobre posunięcie. Uczestniczyliśmy w prawie każdym spotkaniu, a naszym głównym zadaniem było przepisywanie wywiadów ze świadkami historii (czyli transkrypcja). Przy okazji poznaliśmy czas wojny z różnych perspektyw - ile osób, tyle spojrzeń.

„Nikt Was nie nauczy tak historii, jak Oni.” - to usłyszeliśmy od nauczyciela i doświadczenie dwóch lat w LO kazało nam wierzyć, że ma rację. I oczywiście tak było.  



 Jak ja się w tym odnalazłam?

Świadków historii spotkaliśmy dwudziestu. Byli z różnych roczników, miejsc, w innych sytuacjach, z takimi samymi bądź odmiennymi nieco przeżyciami. Ktoś przeżył wojnę we względnym spokoju, ktoś trafił do obozu lub jeszcze inaczej potoczyły się losy jego i rodziny. Każdej opowieści słuchało się trochę inaczej. Każdy człowiek był inny. Przecież niektórzy mieli wtedy 20, a inni 9 lat. Byli w innych miejscach (z zachowaniem okolic Kościerzyny).

Osobiście brałam udział w trzech spotkaniach. 
Pierwsza bardzo mnie zafascynowała. Osoba, która przekazała nam swoją historię, opowiedziała o tym, jak Kościerzynę Niemcy zdobyli na rowerach, atmosfera nie była wcale pełna patosu, a jeśli chodzi o strzały, to dobiegły pojedyncze, stłumione odgłosy z łąk na ulicy Klasztornej. Że nie wszyscy Niemcy popierali Hitlera i byli „źli” oraz że wojnę można przeżyć, kiedy się nie wychyla i ma szczęście. 

Trzecią rozmową było spotkanie z panem Wernerem Rzeźnikowskim „Szarym”. To osoba ze wspaniałą pamięcią, doświadczeniem obozu i pięknymi zasadami. Mówi: „Ja płaszcz zawsze noszę na jedną stronę”. Człowiek, który wykazywał się bystrością i można z pewnością powiedzieć o nim: „PATRIOTA”. Bez żadnej ideologii, polityki i całej otoczki. Po prostu. Uczył się w szkole przy Seminarium Nauczycielskim, więc znał ks. Leona Heykę i on wraz z kolegą po kryjomu jesienią 1939 zakradł się w tajemnicy przed Niemcami do jego pokoju i zobaczył tę całą „demolkę” i porozrzucane rzeczy. Przeżył Stutthof, był harcerzem i jednym z tych, którzy przywrócili harcerstwo w Kościerzynie po wojnie.
Zdjęcie ze spotkania z panem Werterem Feliksem Rzeźnikowskim.
Fot. J. Bogdan
Dlaczego przeskoczyłam drugą rozmowę? Bo jest najbardziej osobista. Rodzinna. Rozmówcą początkowo miał być tylko mąż mojej cioci. Opowiadał pięknie, szczerze, siedzieliśmy przy stole. Była z nami ciocia. Nastał moment, kiedy i ona się otworzyła. O nocowaniu w lesie i pamiętnym „Niech się dzieje, co chce. Jest już za zimno, żeby tu spać” mojego dziadka, przyjściu Niemca, drodze i pobycie w obozie potulickim. O wyzwoleniu obozu i trudnym, ale szczęśliwym powrocie do domu. O zaradności mojej babci, która cały czas nie mogła doczekać się powrotu męża z obozu pracy, bo on na to wszystko znalazłby rozwiązanie. Na przypomnienie słów cioci nadal czuję jakby coś mnie przygniotło. O takich sprawach raczej nie rozmawia się podczas spotkań rodzinnych. „Nie wyciąga” się na takie bolesne zwierzenia. A tutaj to stało się samo. 

Dlaczego o tym piszę?

W poniedziałek odbyła się premiera niezwykłej książki, do powstania której pozwolono nam się przyczynić. Wspomnienia w niej zawarte są wręcz organiczne, naturalne, niezmienione większą korektą. Kiedy się je czyta, ma się wrażenie, że uczestniczy się w każdej z rozmów (co w moim przypadku jest jeszcze spotęgowane).

Wieczór należał niewątpliwie do pana Wernera Rzeźnikowskiego, który otrzymał medal im. Tomasza Rogali (wysokie wyróżnienie w naszym mieście, drugie po honorowym obywatelstwie). Poza tym obejrzeliśmy film dokumentalny grupy MWM Artflm pt.: "Pan Werner" - zakwalifikowany do krótkim form dokumentalnych w Cannnes! Niezwykle chwytający za serce i wzruszający. 

FOTORELACJA - koscierski.info


Jakie są refleksje?

Musimy robić wszystko, żeby wojna się nie powtórzyła. To brzmi banalnie, ale czytając i słuchając tych historii, nie można myśleć inaczej. Ludzie, którzy zechcieli je opowiedzieć, są naprawdę silnymi osobami i tego powinniśmy się od nich uczyć.
Bezsprzecznie to ogromna i wspaniała lekcja historii, czego dał świadectwo 11-latek, który wszedł na scenę i powiedział, że wcześniej nie zdawał sobie sprawy z wymiaru tego okrucieństwa. Dla takich chwil, warto pytać i zapisywać wspomnienia.



Jacek Kaczmarski - "Dęby" (piosenka użyta w filmie)


Jeśli macie dziadka, prababcię, ciotkę, którzy mogą Wam cokolwiek powiedzieć, spróbujcie zapytać. Naprawdę warto.


~ Stefa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz